Home Games & Quizzes History & Society Science & Tech Biographies Animals & Nature Geography & Travel Arts & Culture Money Videos. Shah Wali Allah, Indian theologian who flourished during the decline of the Mughal Empire. He was one of the first to promulgate an interpretation of Islamic thought in light of modern developments, using the A three-year-old girl, who was critically injured after stray dogs attacked her 23 days ago in Ballari, died at NIMHANS, Bengaluru. ATTACKS BY stray cattle have claimed as many as 241 lives in the past two years in Haryana, the state police has disclosed in response to an RTI application filed by an activist PP Kapoor. Between January 1, 2018, and March 2, 2020, a maximum of 40 persons died in Fatehabad district while stray cattle claimed 36 lives in Ambala district. Vay Tiền Nhanh Chỉ Cần Cmnd. Hasła do krzyżówek pasujące do opisu: SILNA TRUCIZNA INDIAŃSKA Poniżej znaj­duje się li­sta wszys­tkich zna­lezio­nych ha­seł krzy­żów­ko­wych pa­su­ją­cych do szu­ka­nego przez Cie­bie opisu. silna trucizna indiańska (na 6 lit.) Sprawdź również inne opisy ha­sła: KURARA trucizna z kulczyby (na 6 lit.) Indianie zatruwali nią strzały (na 6 lit.) Zobacz też inne ha­sła do krzy­żó­wek po­do­bne kon­teks­to­wo do szu­ka­ne­go przez Cie­bie opisu: "SILNA TRUCIZNA INDIAŃSKA". Zna­leź­liśmy ich w su­mie: 30 ARCYDZIELNOŚĆ, ARSZENIK, KURARA, TRUTKA, TĘTNICA NERKOWA, WOJSKO, CYJANKALI, DYJAMENT, KURARA, JURNOŚĆ, DAWKA UDERZENIOWA, CYKUTA, KANU, PAPIEROWY TYGRYS, AFEKT PATOLOGICZNY, MIŁOŚĆ, POTENCJA, NAMIĘTNOŚĆ, IROKEZ, TWARDA WALUTA, POTĘGA, ATU, TRUCIZNA, FENYLOHYDRAZYNA, OLBRZYM, BÓG, KOLOS NA GLINIANYCH NOGACH, WŚCIEKŁOŚĆ, TOKSYNA, KURARA. nie pasuje? Szukaj po haśle Poniżej wpisz odga­dnię­te już li­te­ry - w miej­sce bra­ku­ją­cych li­ter, wpisz myśl­nik lub pod­kreśl­nik (czyli - lub _ ). Po wci­śnię­ciu przy­ci­sku "SZUKAJ HASŁA" wy­świe­tli­my wszys­tkie sło­wa, wy­ra­zy, wy­ra­że­nia i ha­sła pa­su­ją­ce do po­da­nych przez Cie­bie li­ter. Im wię­cej li­ter po­dasz, tym do­kła­dniej­sze bę­dzie wy­szu­ki­wa­nie. Je­że­li w dłu­gim wy­ra­zie po­dasz ma­łą ilość od­ga­dnię­tych li­ter, mo­żesz otrzy­mać ogro­mnie du­żą ilość pa­su­ją­cych wy­ni­ków! się nie zgadza? Szukaj dalej Poniżej wpisz opis po­da­ny w krzy­żów­ce dla ha­sła, któ­re­go nie mo­żesz od­gad­nąć. Po wci­śnię­ciu przy­ci­sku "SZUKAJ HASŁA" wy­świe­tli­my wszys­tkie sło­wa, wy­ra­zy, wy­ra­że­nia i ha­sła pa­su­ją­ce do po­da­nego przez Cie­bie opi­su. Postaraj się przepisać opis dokładnie tak jak w krzyżówce! Hasło do krzyżówek - podsumowanie Najlepiej pasującym hasłem do krzyżówki dla opisu: silna trucizna indiańska, jest: Hasło krzyżówkowe do opisu: SILNA TRUCIZNA INDIAŃSKA to: HasłoOpis hasła w krzyżówce KURARA, silna trucizna indiańska (na 6 lit.) Definicje krzyżówkowe KURARA silna trucizna indiańska (na 6 lit.). Oprócz SILNA TRUCIZNA INDIAŃSKA inni sprawdzali również: fragment drzewa genealogicznego, boczna linia rodu , skrzypki wytwarzane i używane przez górali podhalańskich; mają na końcu wyrzeźbioną głowę gęsi , dyscyplina sportowa wywodząca się z łyżwiarstwa figurowego, wykorzystująca do jazdy wrotki , efekt stosowany przy obróbce zdjęć, polegający na przyciemnianiu krawędzi zdjęć , w filozofii: każdy pogląd traktujący ruch, rozwój, zmienność lub stawanie się, w przeciwstawieniu do statyczności, jako pierwotny i podstawowy czynnik bytu , okręt lotniczy zbudowany lub przystosowany do prowadzenia operacji lotniczych za pomocą bazujących na nim wodnosamolotów , wśród wodniaków , generał , terapia, która ukierunkowana jest na pracę nad systemem rodzinnym , synonimia , grupa ludzi, środowisko, otoczenie, sfera itp. raczej nieformalne (np. koło rodzinne, przyjaciół) , namorzyny - wiecznie zielone lasy tropikalne na bagnistych wybrzeżach morskich Wyprawa, która miała trwać osiem miesięcy, trwa do dziś. Mirek od pięciu lat bada języki i kulturę rdzennej ludności Peru. Na ekranie - twarz zabójcy. To czterdziestoletni Roger, Indianin Asheninka z wioski Aririca. Bezbarwnym, pozbawionym emocji głosem potwierdza, że strzelił do mężczyzny. Strzelił jako drugi, bo pierwszy był Fredy, jego siostrzeniec, który wymierzył do kobiety. Potem jeszcze koledzy wypuścili kilka strzał z łuku, a gdy już się upewnili, że kajakarze nie żyją, podpłynęli tym swoim peque-peque bliżej, wrzucili ciała do wody, składak pocięli, a sprzęt zarekwirowali. Na ekranie - amazońska dżungla i rzeka Ukajali, źli i dobrzy Indianie, rekonstrukcja wydarzeń sprzed czterech-pięciu miesięcy. Na sali w sopockim magistracie - bliscy i przyjaciele zamordowanych. Ci, którzy Celinę Mróz i Jarosława Frąckiewicza znali osobiście, oraz ci, którzy się tylko o nich otarli. Osoby związane z Kawiarenką pod Żaglami, której od paru miesięcy… nie ma. W pierwszym rzędzie - siostra Jarka, brat i ojciec Celiny. Starszy pan ma 85 lat. Całe życie córce kibicował. Gdy wyjeżdżała, ślęczał nad mapą i zaznaczał kolejne miejscowości, które mijała po drodze. Informowała go na bieżąco, a gdy nie mogła się skontaktować, prosiła przyjaciół, by przekazali tacie wiadomości. Z Peru też tak było. Aż do tamtego dnia. Teraz starszy pan wpatruje się w ekran, po policzkach płyną łzy. Ale widzą je tylko ci, którzy siedzą obok. Gdy film się kończy i ktoś włącza światło, wszystko jest jak przedtem. Emocje na wodzy, żadnych łez. W towarzystwie syna podchodzi do autora filmu, Mirosława Rajtera. Żeby podziękować. Właściwie wszyscy dziękują za to samo. Za obecność tu i tam. Za prawdę. Nikt nie ma złudzeń: gdyby Mirek Rajter, językoznawca i dokumentalista z Peru, oraz Tomek Surdel, dziennikarz z Argentyny, nie ruszyli nad Ukajali, do dziś nie wiedzielibyśmy, co się z Celiną i Jarkiem stało. Dlaczego nie wrócili do domu. Dlaczego Indianie zamordowali Polaków? Mirek, rocznik 1976, jest w Sopocie drugi raz. Po raz pierwszy był rok temu, gdy po czterech latach przyleciał z Peru w interesach i żeby odwiedzić rodzinę. Urodził się w Lubuskiem, w położonej wśród lasów i jezior miejscowości Trzciel, studiował w Poznaniu. Podróżował po Europie i Bliskim Wschodzie. Uczył się kolejnych języków. Poznał ich w sumie ponad 20. Zaczynając od rosyjskiego, niemieckiego, angielskiego, francuskiego, hiszpańskiego, przez chiński, arabski, a kończąc na keczua i machiguenga. Wszystko go fascynowało, z muzyką etniczną, archeologią, antropologią i filozofią włącznie. - Kiedy wyjechałeś do Peru? - W 2006 roku. Zainspirował mnie Marcin Obałek, który prowadził pionierskie badania archeologiczne w Boliwii. Właściwie to on namawiał mnie na wyprawę już wcześniej, w 2001 roku, ale wtedy to ja jeszcze studiowałem językoznawstwo i informację naukową na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza, pisałem pracę magisterską o dorobku założyciela polskiej egiptologii i orientologii, Antoniego Śmieszka. Nęciły mnie inne kierunki świata. Wybrałem się do Syrii, by poznać współczesnych Aramejczyków i języki semickie. Potem w Londynie zgłębiałem perski i pracowałem w handlu międzynarodowym. - Zaraz, zaraz. To ten Obałek od Traktoriady? - Oczywiście! Marcin w ramach wyprawy krajoznawczej "Ursusem dookoła świata" przemierzał ciągnikiem bezdroża Ameryki Południowej. Obecnie podróżuje konno, ostatnio spędził ponad siedem miesięcy w siodle na bezdrożach Argentyny i Chile. Pomyślałem wtedy, że warto zorganizować własną ekspedycję i przyjrzeć się stronie etnicznej tego regionu świata. Ruszyć śladami Arkadego Fiedlera i innych polskich podróżników. Zobaczyć tropikalną dżunglę, biegających nago Indian, strzelających z łuku. Doktor etnologii Kacper Świerk zwrócił moją uwagę na plemiona nad rzeką Urubamba w Peru, narażone na utratę rdzennej kultury. Tam potrzebne były prace badawcze i dokumentacyjne. Podobnie było w innych regionach tego kraju. Niektóre języki i tradycje umierały. Zacząłem zbierać pieniądze i wspólnie z dwoma kolegami organizować ekspedycję naukową. Wyjechałem. Lima, legendarne Cuzco i kultura Indian Quechua, preinkaski lud Jaqaru, lasy Madre de Dios i mieszkańcy dżungli. Słuchał opowieści, nagrywał, dokumentował. Peru jest cztery razy większe od Polski, ale kraj zamieszkuje ok. 100 grup etnicznych, mówiących 93 językami. Niektóre z tych języków są na skraju wymarcia, posługują się nimi np. dwie-trzy osoby. Połowa w ogóle nie jest udokumentowana. Dla lingwisty to praca na długie lata. Nic dziwnego, że wyprawa, która miała trwać osiem miesięcy, trwa do dziś. Mirek od pięciu lat bada języki i kulturę rdzennej ludności Peru, przyjaźni się z Indianami, współpracuje z Uniwersytetem San Marcos. W 2007 roku współorganizował nawet pierwszy kongres interkulturalny w Peru, dzięki czemu zaczęła się dyskusja na temat rdzennych plemion indiańskich. Łagodził konflikty w sprawie alfabetu, np. między Indianami Jakaru a uniwersyteckimi naukowcami. Pomagał ofiarom trzęsienia ziemi. Próbował ten ginący świat ratować. Gdy leci do Limy, mówi, że wraca do siebie. - Tam jest twój dom? - Tak. W Limie mam żonę Angelikę i czteroletnią córkę Izabelę Aleksandrę. Uczę je polskiego. - Żona jest Indianką? - Nie, to pani z miasta. Jest historyczką, wykształconą osobą i maluje paznokcie… Dom prowadzą otwarty, to centrum wymiany pomysłów i wiedzy. Spotykają się w nim bowiem przedstawiciele różnych grup etnicznych. Dla każdego jest miejsce. - Z czego się utrzymujesz? - Pracuję dla angielskiej firmy Best Foods Ltd., producenta, dystrybutora i importera żywności na rynku europejskim. Firma ma oddział w Gdyni, stąd wizyta w Trójmieście. Jestem szefem zakupów na całą Amerykę Południową, kupuję mrożone truskawki, borówki, maliny, kiwi, mango i inne specjały. Założyłem własne plantacje kawy i kakao. Mam kontrahentów w 44 krajach, znajomość tylu języków bardzo się przydaje. Moje projekty potrzebują pieniędzy, dzięki tej pracy mogę je finansować. Celina Mróz i Jarosław Frąckiewicz to podróżnicy i kajakarze z Gdańska. Ona - lat 58, on - 70. W kwietniu br. wyruszyli do Peru, by spłynąć Urubambą do miasteczka Atalaya, gdzie Urubamba łączy się z Tambo, tworząc Ukajali. A stamtąd - 600 kilometrów w dół, aż do miasta Pucallpa. Właściwie to chodziło im o Ukajali. Z powodu Arkadego Fiedlera i jego książki "Ryby śpiewają w Ukajali", którą się dawno temu zachwycili. Gdy w czerwcu nie wrócili do Polski, bliscy i przyjaciele wszczęli alarm. Postanowili zorganizować akcję poszukiwawczą, zaczęli zbierać pieniądze. Nad Ukajali miał wyruszyć Tomasz Surdel, dziennikarz z Buenos Aires w Argentynie, syn gdańskiej aktorki Joanny Bogackiej. - Skontaktował się ze mną Michał Kochańczyk, podróżnik z Gdańska - wspomina. - Poprosił o pomoc. Z Mirkiem skontaktowała się mieszkająca w Polsce siostra, poinformowała o zaginionych kajakarzach. Dlaczego Indianie zamordowali Polaków? - Znalazłem w internecie kontakt do rodziny i organizatorów akcji, zapytałem, co się stało i na własną rękę rozpocząłem poszukiwania, ruszyłem swoje kontakty w regionie - wspomina Mirek. - Gdy Tomek dotarł do Limy, zaproponował mi wyjazd do dżungli, potrzebował pomocy i towarzysza wyprawy. Nad wyjazdem zastanawiałem się kilka dni, to nie była łatwa decyzja. W Pucallpie dołączył znajomy Mirka, Ronald Suarez, Indianin Shipibo, dziennikarz i językoznawca, pomógł otworzyć wiele drzwi. Razem odwiedzili generała miejscowej policji i szefa marynarki wojennej. Potem polecieli do Atalaya, skąd kajakarze 26 maja wysłali ostatnią wiadomość. Szybko się okazało, że policja - mimo zapewnień - w sprawie zaginionych kajakarzy nawet nie kiwnęła palcem. Dopiero na prośbę Polaków zostały przekazane stosowne komunikaty, a lokalne rozgłośnie zaczęły nadawać informacje w indiańskich językach. - Wkrótce się pojawiły pierwsze wieści o zabitych pishtacos - mówi Mirek. - Do końca się łudziliśmy, że to nieprawda. To starsi ludzie, mówiliśmy, dlaczego ktoś miałby ich krzywdzić. Straciliśmy złudzenia, gdy zobaczyliśmy różne drobiazgi z polskimi napisami, znalezione przez policję w wiosce Aririca. Pishtacos, według indiańskich wierzeń, to źli ludzie, najczęściej biali, którzy zabijają, aby pobrać organy albo wyciąć tłuszcz, potrzebny do wyrobu kosmetyków lub paliwa do samolotów. Dlatego, zdaniem niektórych, trzeba zabijać pishtacos. W filmie, który Mirosław Rajter nakręcił, wije się Ukajali i widać indiańską wioskę. Widać też Rogera, który strzelił do Jarosława Frąckiewicza. Strzelił, bo jego siostrzeniec Fredy powiedział, że tych dwoje na rzece to pishtacos. Kazał ich dogonić i zabić. Ale Mirek twierdzi, że ta śmierć to nie kwestia wierzeń. - To byli zwyczajni bandyci, wyrzutki społeczeństwa - podkreśla. - Oni zaatakowali kajakarzy w celach rabunkowych. Stwierdzili, że tacy gringos na rzece to łatwy łup. Zabrali kamerę, aparat fotograficzny. - Nie wszyscy Indianie wierzą w pishtacos? - Jeden z oficerów policji tłumaczył nam, że pelacaras, czyli rodzaj pishtacos, to przesąd, w który bardziej wykształceni ludzie nie wierzą. Ale ten sam policjant wierzy w istnienie ducha tueche, który nawiedza okoliczne wioski… Dlaczego Indianie zamordowali Polaków? Mirosław Rajter już wcześniej był nad Urubambą i Ukajali, uczestniczył w kongresach indiańskich, wędrował po dżungli. Nigdy nie spotkał się z agresją ze strony Indian, choć chodził od wioski do wioski sam, bez przewodnika. - Może dlatego, że potrafię się wtopić w środowisko? - rozważa. - Staram się wyglądać i zachowywać tak jak miejscowi. Najbardziej życzliwi wydają się mu Indianie Shipibo, mieszkający nad środkowym Ukajali. - Oni są pogodni i bardzo rozleniwieni - uważa. - Siedzą sobie, nie przejmując się upływającym czasem. Zapewne z powodu nieprawdopodobnych upałów, które nie pozwalają opuścić domostw. Korzystają wyłącznie z tego, co natura daje. Przybyszów traktują z szacunkiem. Okolice górnej Ukajali, a więc Atalaya, oddalone od cywilizacji, już nie są tak bezpieczne. Tam zdarzają się napady, nie sięga jurysdykcja krajowa, trzeba bardzo uważać. Mieszkający tam Ashaninkowie mają naturę wojowników, bywają nieufni. To konsekwencja zdarzeń sprzed 20 lat. Podczas walk z partyzantami ze Świetlistego Szlaku, spośród 120 tysięcy Indian, zginęło wtedy 7000, a 30 tysięcy zostało okaleczonych. Ta trauma jest w nich do dziś. Zwłaszcza że rząd, kompletnie ich ignorując, porozumiewa się z różnymi międzynarodowymi firmami wydobywczymi ponad ich głowami. Sprawców było pięciu. Ich czyn został potępiony przez innych Indian. Dlatego liderzy Pierwszego Kongresu Ludów Rdzennych na rzecz Ogłoszenia Regionalizacji Federacji w prowincji Atalaya, który właśnie obradował, zdecydowali się na współpracę z policją i wymiarem sprawiedliwości. Rajter i Surdel też w tym kongresie uczestniczyli. Przesuwają się klatki filmu. Indianie w barwnych strojach wypełniają rzędy krzeseł. Indianin z komórką. Indianin z laptopem. Indianie zasłuchani. Indianie zasmuceni. Indianie z polską flagą. Następnego dnia oddziały samoobrony z wioski Tahuarapa, znajdującej się na drugim brzegu Ukajali, naprzeciwko wioski Aririca, schwytały Rogera. - Popłynęliśmy tam z Tomkiem - mówi Mirek. - Uczestniczyliśmy w wizji lokalnej i przesłuchaniu. Na zdjęciach Tomka Surdela - Mirek Rajter nad Ukajali. Wpatruje się w dal. Na kapeluszu przysiadł motyl. Dlaczego Indianie zamordowali Polaków? - On się pojawił podczas wizji lokalnej - mówi Tomek. - Dokładnie tam, gdzie zginęli Celina i Jarek. Mirek przypomina, że Indianie z peruwiańskiej Amazonii kilka dni później wydali oświadczenie. Przepraszają w nim krewnych Jarka i Celiny. Przepraszają naród polski. Przyznają, że czują się zawstydzeni tym, co zrobili Indianie z wioski Aririca. Obiecują, że dołożą starań, by winni zostali ukarani. Ale przypominają też o 500 latach kolonizacji europejskiej, łamaniu praw człowieka, niewolniczym wyzysku ze strony posiadaczy ziemskich i przelewie krwi z ręki Świetlistego Szlaku. O tysiącu ofiar i swojej krzywdzie. Główny prowodyr tego zabójstwa, Fredy, który zabrał większość rzeczy należących do Celiny i Jarka, nadal jest na wolności. Mirek przypuszcza, że schronił się wśród producentów i handlarzy kokainy. Nie bardzo wierzy, że uda się go schwytać. Na blogu Tomka Surdela - oświadczenie pod wymownym tytułem "To nie ja zabiłem". Musi się tłumaczyć, bo realizatorzy telewizyjnej Panoramy zrobili z niego Rogera, zatrzymanego przez peruwiańską policję. A jako Tomasz Surdel wystąpił na ekranie Michał Kochańczyk, przyjaciel zabitych, który koordynował akcję z Trójmiasta. Mirek Rajter pozostał w cieniu, jego wizerunek więc nie ucierpiał. Teraz przyjaciele kajakarzy wręczają mu miniaturowe wiosło, przecięte na pół. Dziękują, że tam był. Tam i tu. Za ten film. W końcowej scenie widać rzekę i widać dwie sylwetki, kobiety i mężczyzny. Patrzą z góry na meandrującą Ukajali. A przyjaciele mówią o innym filmie, na którym Celinę i Jarka można zobaczyć. To film promujący turystykę w rejonie Atalaya. Realizator uchwycił ich w kajaku, gdy płynęli rzeką Urubamba. Tą, która po połączeniu z Tambo tworzy Ukajali. Dlaczego Indianie zamordowali Polaków? Datura nie zawsze musi kojarzyć się z rozstaniem, karawanem i pogrzebem. W wielu kulturach odejście człowieka to początek niezliczonych uroczystości na jego cześć. W sposób szczególny z bliskimi rozstawali się Indianie Ameryki mieszkańcy Ameryki Południowej wierzyli w zmartwychwstanie i dalsze życie duszy po śmierci. Duchy zmarłych przedstawiano jako istniejące i działające w roślinach, zwierzętach i przedmiotach. Miały one w sposób widzialny lub niewidzialny kontaktować się z człowiekiem i wpływać na jego los. Wszyscy zmarli mieli być dla żyjących pomocą, oraz pełnić rolę pośredników w kontaktach z bóstwami. Tym samym przyczyniać się do urodzaju i wysokich pogrzebowe wśród Indian Ameryki Południowej należały do niecodziennych zjawisk. Dominującą rolę odgrywały w nich kobiety. Wśród plemienia Abipon (dzisiejsze tereny północnej Argentyny), gdy ktoś umierał, kobiety - za wyjątkiem niezamężnych dziewcząt - gromadziły się razem, by przez dziesięć dni tańczyć w rytm bębnów i grzechotników. Opiewano przy tym wszelkie zalety zmarłego i żądano zemsty za jego śmierć. W zamian za to kobiety otrzymywały cenne podarki. Kobiety z plemienia Chibcha (w przeszłości zamieszkujący tereny dzisiejszej Kolumbii) z reguły towarzyszyły swym mężom w pośmiertnej podróży. W tym celu "płeć piękną" odurzano mieszanką narkotyków obejmujących chicha oraz tytoń. Specjalnym dodatkiem była datura, roślina, której korzeń, nasiona oraz liście służą do wyrobu środków narkotycznych. Następnie kobiety - towarzyszki życia - grzebano okres żałoby obchodzono wśród plemion Tereno i Aymara, dziś nieliczni mieszkańcy Peru. W pierwszym przypadku matka i żona zmarłego przez miesiąc od śmierci mężczyzny rozrywały sobie piersi ostrymi kawałkami drzewa. Rany zaś nacierały wilgotną ziemią, siedząc bez odzieży w rogu chaty. Nie mogły w tym czasie na nikogo spojrzeć i z nikim nie wolno im było rozmawiać. W drugim przypadku dochodziło do scen jeszcze bardziej niecodziennych. Otóż w momencie śmierci kobiety w połogu lub kobiety, którą podejrzewano, że jest czarownicą, grzebano ją twarzą do ziemi. Czasami ciała palono, w obawie przed pożarciem przez zwierzęta. Stosunkowo częstym zjawiskiem związanym ze śmiercią bliskiej osoby było obcinanie palców. Wśród plemion Timbu kobiety czyniły to przy okazji każdej śmierci. Gdy brakowało palców u rąk, obcinały palce u nóg. Z kolei kobiety z plemienia Charrua (obszar Urugwaju) nie tylko obcinały palce, ale także raniły sobie biodra, ramiona nożami lub włócznią zdarzały się także sytuacje stosunkowo zabawne. Kobiety z plemienia Warrau (tereny dzisiejszej Wenezueli) po śmierci małżonka wyciągały z ziemi wszystkie rośliny, które zmarły wcześniej posadził. Niewiele plemion przetrwało do dnia dzisiejszego. W znacznej mierze zostali wyparci przez cywilizację europejską w czasach kolonializmu. Ci, którzy potrafili się przeciwstawić (zwłaszcza plemiona znad Amazonki) kultywują nadal piękne, niecodzienne - bo "ich" - zwyczaje. Nam pozostaje tylko wierzyć, że będą w stanie stawiać opór sile zachodu do utraty tchu. Śmierć w każdej kulturze to sacrum. Związane z nią obrzędy oddają istotę człowieka i jego podejścia, nie tylko do śmierci, ale również do życia. Indianie Ameryki Południowej ze szczególną czcią żegnają, tych, którzy odeszli. Choć w rzeczywistości pozostali wśród nich, z tą różnicą, że pod postacią ulubionego drzewka, głazu, czy zakwitającego na wiosnę kwiatu. Nie ważne jak, ważne aby czcić, szanować i wierzyć, że jeszcze kiedyś spotkają się ofertyMateriały promocyjne partnera

indianie zatruwali nią strzały